środa, 8 lutego 2017

Moje sposoby na relaks

Woooow dawno mnie tu nie było o.O
Ale już jestem. Wszyscy się cieszą jeeeeeej :D
Jakie pocieszne rozkminy dzisiaj puszczę w internet? Coś przyjemnego, czyli jak się relaksuję.
W moim przypadku relaks jest równoznaczny z uspokojeniem się, bo jestem niestety dość nerwową osobą. Czasem aż tragicznie nerwową.
Zatem co robię kiedy czuję, że zaczynają mi puszczać nerwy?

1. Oddycham.

To może brzmieć dziwnie, bo przecież każdy oddycha, ale spokojnie już tłumaczę.
Siadam przy biurku lub kładę na łóżku i zaczynam powoli i głęboko oddychać. Trochę tak jak przy paleniu. Zaciągasz się i wypuszczasz. Ja oddycham na tej samej zasadzie, tylko bez używania do tego papierosów.

2. Rysuję albo oddaję się innej pracy twórczej

Od zawsze uwielbiam rysować i jest to dla mnie świetny relaks. Wystarczy ołówek i kawałek kartki.
Czasem tworzę coś innego. Rok temu w wakacje stworzyłam na przykład mapę Śródziemia na ogromnym brystolu. Zajmowałam się tym najczęściej wtedy, gdy potrzebowałam się uspokoić, bo rysowanie drobnych elementów (np. gór na mapie, albo rzęs jakiejś osoby) podczas których wiesz że musisz być precyzyjny sprawia, że skupiasz się tylko na tym. Wszystko inne przestaje się liczyć.

Można też robić inne rzeczy. Robić zdjęcia, malować, rzeźbić, grać na instrumencie, do wyboru do koloru.

3. Czytam książkę.

Tego chyba nie trzeba tłumaczyć :) ale podkreślę tylko że ma to być książka lekka albo taka którą bardzo lubisz. Ja zazwyczaj czytam kilka stron z Władcy Pierścieni albo z Rozważnej i Romantycznej.

4. Piję herbatę.

Podobnie jak moja kochana M. uważam, że herbata jest dobra na wszystko.

5. Oglądam film.

Ale nie jakiś film akcji czy dramat zmuszający do refleksji, tylko jakąś lekką komedię albo adaptację którejś z moich ulubionych książek.
Ostatnio obejrzałam "Dziewczyny z st.Trinian" i na pewno będę wracać do tego filmu jeśli będę potrzebowała jakiejś lekkiej i przyjemnej komedii. Ale oprócz tego oglądam też "Dziennik Bridget Jones", serial "Duma i Uprzedzenie", "Łatwa dziewczyna ", wszelkiego rodzaju bajki Disney'a (one są dobre na wszystko tak jak herbata ^^) i oczywiście "Władca Pierścieni".

5. Ćwiczę

Czasem zdarzy mi się, że kiedy się denerwuję zaczynam ćwiczyć. Nie jakiś hardkorowy trening, ale taki, żeby poczuć ból, który po treningu zamieni się w przyjemne uczucie "dałam radę". Nie wiem czy potrafię to dobrze wytłumaczyć. Zrób jakiś trening a będziesz wiedzieć o co mi chodzi ;)

6. Kąpiel.

Nieważne czy to jest wieczór czy środek dnia. Jeśli jestem w domu to korzystam z okazji, żeby zrelaksować się poprzez gorącą kąpiel z duuuuużą ilością piany ^^

7. Przeglądam strony sklepów z ubraniami.

Nie muszę nic kupować. Czasem samo przeglądanie, szukanie, filtrowanie sprawia, że zapominam dlaczego się denerwowałam.

W sumie to chyba tyle jeśli chodzi o moje sposoby na relaksowanie/ uspokajanie się. Mam nadzieję, że pokazałam Ci Drogi Czytelniku coś nowego :)
Miłego dnia <3

"Po­cie­szam się zaw­sze, że gwiaz­dy, które toną w je­zio­rze, są niezamieszkane." 
-Stanisław Jerzy Lec

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Być jak Cersei


Szok!
"Ale jak to? Przecież Cersei to wredna suka, nikt jej nie lubi, itp. itd."
<Mowa tu oczywiście o Ceresi Lannister, jednej z postaci sagi "Pieśń Lodu i Ognia" George'a R.R. Martina>

U mnie Cersei wzbudza falę sprzecznych ze sobą uczuć, bo równocześnie ją kocham i jej nienawidzę.Ale moim zdaniem taka powinna być dobrze stworzona postać.

Przez większość serii (i książek i serialu) Cersei wzbudza we mnie odrazę i irytację. Jest po prostu żałosna. Sypia z każdym facetem jaki się jej nawinie, na czele ze swoim bratem (inna sprawa, że Jaime był jej wierny, a ona jemu nie); nie ukrywa tego, że się cieszy kiedy umiera jeden z jej wrogów; myśli, że jest dobrym politykiem i strategiem, a tak naprawdę kieruje się swoimi uczuciami i własnymi uprzedzeniami.

Ale zaczęłam o niej mysleć inaczej, kiedy Wielki Wróbel wtrącił ją do lochu. Najpierw stwierdziłam, że dobrze jej tak, bo w końcu jej się należało. Ale kiedy doszło do jej Marszu Wstydu niespodziewanie dla mnie samej zrobiło mi się jej szkoda. Współczułam jej, że musiała przeżyć coś takiego, a kiedy oglądałam to w serialu płakałam razem z nią. Na Marszu Wstydu kończy się dalszy opis jej historii, dlatego teraz będę się odnosić do serialu (UWAGA możliwe spoilery).

Marsz Wstydu sprawił, że stała się chyba najdumniejszą i najsilniejszą kobietą w Westeros (ale spokojnie, jeszcze Daenerys tam nie dotarła). Za to ją podziwiam i jest dla mnie przykładem.
Ja kiedy spotykała mnie jakaś porażka albo upokorzenie zamykałam się w sobie i zachowywałam trochę jak Theon Greyjoy. A teraz dzięki Cersei zamiast się skulić jak zbity pies, podnoszę dumnie głowę do góry i idę dalej patrząc na wszystkich z góry (co nie jest trudne przy wzroście 180 cm ;) ).
Kolejna sprawa. Kiedy Cersei wysadziła Sept nie mogłam się na nią napatrzeć. Jak już kiedyś wspominałam sama chciałabym tak zrobić z ludźmi, którzy mnie wkurzają. Ta scena. To było... WOW... nawet nie umiem tego skomentować.

Zatem proszę się nie dziwić, że Cersei Lannister jest dla mnie wzorem. To kobieta, dla której porażki są jak gwałtowne przywołanie do rzeczywistości i która nie boi się dążyć do celu.

"I choćbyś ziemskiej drogi miał już dosyć, iść musisz dalej. By w mroku niepewnym samotna gwiazda, tobie przypisana miała oparcie."
- Jacek Dehnel

niedziela, 29 stycznia 2017

Jak wyszłam z friendzone?

Friendzone to najgorsze co może się przytrafić człowiekowi. Podkreślam CZŁOWIEKOWI, bo mam wrażenie, że jak wrzucam w internet hasło "friendzone" to pojawiają mi się artykuły skierowane tylko i wyłącznie do mężczyzn. Że zakochał się w swojej przyjaciółce, ale ona chce się tylko przyjaźnić i tak dalej. Ok. Ale jeszcze nie trafiłam na stronę, gdzie byłoby powiedziane, że to kobieta wpadła we friendzone. Dlaczego? Że niby jak się zakochujemy to od razu ze wzajemnością i w mężczyźnie, którego dopiero co minęłyśmy na ulicy jak w filmach? O niedorzecznych filmowych romansach kiedy idziej.
Friendzone dla kobiety to jest niemniejsza tragedia niż dla mężczyzny. A że kobiety są bardziej emocjonalne to pozwolę sobie stwierdzić, że mają jeszcze trudniej.
Ja wpadłam 2,5 roku temu. Wlazł mi do głowy i nie mógł z niej wyjść, a ja nie potrafiłam go wyrzucić. Chyba nie muszę dodawać, że jest On moim najlepszym przyjacielem. Nigdy Mu nie powiedziałam o swoich uczuciach i nigdy nie powiem. Sory, ale nie wierzę w scenariusze filmowe, gdzie któraś ze stron mówi przyjacielowi o swoich uczuciach, a ta druga osoba mówi, że czuję to samo. W życiu się z tym nie spotkałam, a w filmach to jest tak przesłodzone, że dostaję cukrzycy.

Miałam oczywiście różne epizody, że interesowałam się kimś innym, ale szybko łapałam się na tym, że "wolę się nie angażować, bo może jednak coś się zmieni", albo ciągle porównywałam innych mężczyzn z Nim.
Miałam moment dokładnie rok temu, że przez miesiąc się trochę uspokoiłam. Przestałam odczuwać zazdrość kiedy rozmawiał z innymi dziewczynami albo myśleć o nim 24h na dobę. Ale moja kochana L. próbowała mi uświadomić, że to już po prostu miłość. Udaję, że nie słucham i żyję dalej. Dopóki nie miałam nawrotu.
<Brzmi jakbym opowiadała o nałogu, ale w sumie z zakochaniem jest jak z nałogiem.>
Myślałam o Nim jeszcze więcej i był moją najgorszą plagą. Kiedy kupowałam sobie ubrania, w pierwszej kolejności przeglądałam te niebieskie, bo to Jego ulubiony kolor, albo jak słyszałam Jego imię reagowałam jak spokojnie pasąca się sarenka na najcichszy dźwięk: pełna czujność i gotowość do biegu nawet na koniec świata.
A teraz jest pusto.
Nie ma nic.
Od dwóch miesięcy mam wrażenie, że mi przeszło, ale wolę zachować czujność.
Jak się wyleczyłam z friedzone?
Zainstalowałam Tindera.
Żartuję xD ale naprawdę zainstalowałam  i w sumie to jest śmieszne, bo mogę wreszcie uwolnić drzemiącą we mnie sukę, o istnieniu której mało kto wie. Ale do rzeczy.
Jak się wyleczyłam z friedzone?
Walnęłam się mocno w twarz, mentalnie i naprawdę, i powiedziałam sobie "pogódź się z tym, że nigdy nie będziecie razem i pozbądź się tych nadziei, bo tylko marnujesz czas". Wierzcie lub nie, ale pomogło. Teraz jak przyjaciółki się mnie pytają jak tam się z Nim układa, czy coś ten tego, a ja odpowiadam "no przyjaźnimy się i nie mam nadziei na nic więcej, ale spoko przeszło mi" to patrzą  na mnie z taką litością, że mam ochotę albo je zabić albo czuję, że serce mi zaraz pęknie.
W sumie jak sobie powiedziałam te piękne słowa to miałam wrażenie, że dokonałam odkrycia "wow istnieją inni mężczyźni!" Niesamowite co? Powinnam za to dostać Nobla. Albo dwa.
Oczywiście wróżę sobie los starej panny, ale jestem przygotowana na tę ewentualność i w sumie stwierdzam, że "trzeba było od razu zostać zimną suką a nie bawić się w zakochania"
Brzmię jak jakaś feministka, ale pamiętajcie, ja jestem " emancypatką XIX wieku" :)
 
Zatem, dziewczyno, chłopaku. Jeśli jesteś we friendzone, pomysl logicznie czy jest jakakolwiek szansa, żeby coś się zmieniło. Jeśli takiej szansy nie ma: odpuść sobie, bo wokół Ciebie jest mnóstwo innych ludzi, a może kto wie odkryjesz, że obok Ciebie jest ktoś komu na Tobie zależy, a Ty do tej pory tego nie dostrzegałaś/dostrzegałeś? Powodzenia Gwiazdki <3

"Zastanawiam się - rzekł - czy gwiazdy świecą po to, żeby każdy mógł pewnego dnia znaleźć swoją"
-Antoine de Saint-Exupéry 

środa, 25 stycznia 2017

Niebieska suknia i szklany pantofelek


Chyba już każdy zgadł o co chodzi. Mowa oczywiście o Kopciuszku. Nie wiem czy ten wpis będzie można określić mianem recenzji, niemniej jednak sporo będzie mówione o filmie. I mam tutaj na myśli film z 2015 roku, chociaż o bajce pewnie też coś tam wspomnę.
Zaczynamy.
Kocham ten film!!!
Koniec.
Żartuję. Nie można opinii zamknąć tylko w tych trzech słowach, chociaż pewnie jak zacznę pisać to się rozpiszę, że hej. Jak zobaczyłam zwiastun to na mojej twarzy widać było tylko i wyłącznie zachwyt. A w trakcie samego filmu wyglądałam podobnie.
Ale idźmy po kolei. Dlaczego Kopciuszek? Bo jest jedna z moich najukochańszych  żeńskich postaci Disney'a. Głównie ze względu na to, że Ela (prawdziwe imię filmowego Kopciuszka) dużo wycierpiała w swoim życiu, a potem odzyskała szczęście. Miała wspaniałe dzieciństwo, dopóki jej ojciec nie ożenił się po raz drugi. A kiedy zmarł ojciec jej życie zmieniło się w koszmar. Była wyśmiewana, upokarzana i wykorzystywana jak służąca. Podziwiam jej siłę, wytrwałość i pokorę. Mogła uciec od macochy i jej córek. Mogła zacząć nowe życie z dala od nich, ale nie chciała. Dlaczego? Bo jak tłumaczyła:
"Przyrzekłam kiedyś rodzicom, że będę dbać o dom, w którym byliśmy tacy szczęśliwi. Bardzo go kochali, a odkąd odeszli ja kocham go za nich. To mój dom"
Bardzo podziwiam taką postawę.

Oprócz tego strasznie współczułam Eli. Kiedy zmarł jej ojciec nikt jej nie pocieszył, ani nie przytulił. Tutaj mogę się z nią trochę identyfikować, bo niedawno urodziła się i zmarła przedwcześnie moja mała siostrzyczka. Kiedy odbył się pogrzeb nie pojawił się nikt kto by mnie przytulił. Musiałam więc jak Ela zająć się jak największą ilością rzeczy, żeby mieć mniej czasu by się smucić. 
Ostatnią osobą , która przytuliła Elę była służąca, kiedy została zwolniona. Nie wiem dlaczego, ale scena kiedy Ela kuca na podłodze i płacze przyciskając do siebie gałązkę, którą obiecał przywieźć jej ojciec porusza mnie najbardziej. Chyba właśnie przez to, że nikt jej nie przytulił. 

Dalej: ta suknia!!! *. * jeśli kiedyś będę brała ślub to właśnie  w takiej sukni tylko białej oczywiście. Za każdym razem kiedy oglądam scenę pierwszego tańca Kopciuszka i Księcia prawie płaczę z zachwytu. Wiem, jestem strasznie emocjonalna, ale nic na to nie poradzę. 

W ogóle Cate Blanchett w roli macochy to chyba największy traf reżysera. Aktorka, która kojarzy mi się tylko i wyłącznie z delikatną i tajemniczą, ale silną i potężną Galadrielą, mistrzowsko zagrała rolę dumnej i okrutnej macochy.
A Lily James ma taki delikatny i uroczy typ urody, że stwierdziłam, że nikt nie nadawałby się lepiej do roli Kopciuszka niż ona.
O Richardzie Maddenie jako Księciu to już w ogóle chyba nie mam co mówić. To był pierwszy film, w którym go zobaczyłam, a potem obejrzałam Grę o Tron i byłam taka: "O. O Bez kitu co tutaj robi Książę z Kopciuszka?". Także tego. 


Dalej. Postać Wróżki Chrzestnej. Mistrzostwo. To nie jest wróżka jaką znamy z pierwszego Kopciuszka: spokojna i urocza staruszka. Zamiast tego mamy wystrojoną i zwariowaną młodą kobietę. Ta postać w filmie zawsze mnie rośmiesza i wprowadza wątek komediowy. Inną postacią komediową jest malarz, którego aż ciężko skomentować, bo jest on po prostu mega zabawny.
 


Nie mam do końca pomysłu co mogę dalej napisać, więc po prostu pożegnam Cię Drogi Czytelniku kilkoma filmikami z Kopciuszka oraz jak zawsze cytatem o gwiazdach. Miłego dnia :)

Żad­na noc nie może być aż tak czar­na, żeby nig­dzie nie można było od­szu­kać choć jed­nej gwiaz­dy.
-Phil Bosmans
P. S. : NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ PIĘKNEJ I BESTII! <3
https://youtu.be/OvW_L8sTu5E

wtorek, 24 stycznia 2017

Najpiękniejszy język świata

Do napisania tego posta skłonił mnie dzisiejszy widok, który ukazał się moim zielono-niebieskim oczom.
Mianowicie. Byłam dzisiaj na obiedzie w centrum handlowym. Kiedy zajadałam moje frytki i rozglądałam się obserwując ludzi zauważyłam dwie dziewczyny, które przysiadły się do stolika niedaleko mnie. W trakcie jak jadły swoje żarełko rozmawiały i śmiały się z tylko sobie znanych żartów. Słowem typowe przyjaciółki. Ale w momencie, gdy skończyły jeść spędziły przy swoim stoliku jeszcze jakieś 20 minut, ale nie spędzały tego czasu ze sobą tylko... ze swoimi telefonami (!?). Przez bite 20 minut każda sobie scrollowała fejsbuki, instagramy i inne takie. Nie mam nic do mediów społecznościowych, bo sama regularnie z nich korzystam, ale przestają mnie one interesować, kiedy się z kimś spotykam. Kiedy przyjeżdżam specjalnie do Warszawy z Mojej Podwarszawskiej Wsi, żeby się z kimś spotkać to właśnie po to, żeby tego kogoś zobaczyć. Porozmawiać, pożartować, spędzić razem czas. A nie po to, żeby gapić się w telefon, który mam przy sobie 24h na dobę. Mojej kochanej M., która mieszka na drugim końcu kontynentu nie mam na co dzień i każde spotkanie z nią daje mi radość, bo wreszcie mogę ją zobaczyć. Chcę poświęcić mój czas tej właśnie osobie, bo jest ona dla mnie ważna.
Bardzo mnie zasmucił widok tych dziewczyn, bo nasunęła mi się refleksja, że w ludziach zanika potrzeba rozmawiania. A zanika, bo sami ją zabijamy. Teraz każdy ma być silny i skupiony na własnym sukcesie, itepe itede. "Nie rozmawiamy o uczuciach, bo to dla słabych, a ty masz być silny" Taki tok myślenia pojawia się co raz częściej. Inna sprawa, że jeśli ktoś rozmawia o uczuciach to nie znaczy, że jest słaby, tylko jest na tyle silny, że umie się przyznać, że jest smutny albo zły.
Potem jednak, kiedy te dziewczyny poszły na ich miejsce pojawiły się dwie kobiety, na oko miały 50-55 lat. One rozmawiały ze sobą cały czas, a ich rozmowa była absolutnie przepiękna, bo była w języku migowym (!) Zawsze mnie zadziwia i zachwyca widok ludzi rozmawiających na migi. A te kobiety były absolutnie niesamowite. Śmiały się bezgłośnie, świetnie się rozumiały, ich romowa była tak przesycona emocjami, że nie mogłam ukrywać mojego zachwytu. Gapiłam się na nie jak jakaś nienormalna, ale to był moment, kiedy chciałam sobie pozwolić na czucie się nienormalną. Nic nie zrozumiałam z rozmowy tych kobiet, ale widać było po nich, że cieszą się z tego spotkania i że mają sobie mnóstwo do opowiedzenia. Mówiły cały czas. Moim zdaniem to jest po prostu wspaniałe, że człowiek, który nigdy nie mógł wypowiedzieć ani jednego słowa, albo usłyszeć żadnego dźwięku ma tak wspaniały sposób porozumiewania się z innymi. Kilka gestów, które dla nas- ludzi, którzy od zawsze słyszą i mówią- te ruchy mogą przypominać jakieś bezsensowne wymachiwanie dłońmi. A dla ludzi znających ten język może to oznaczać "cieszę się, że cię widzę" albo "tęskniłam za tobą".
To jest najpiękniejszy język świata, bo bez używania słów można powiedzieć wszystko.

"..i był sa­mot­ny, jak księżyc...mi­mo obec­ności se­tek mi­liardów gwiazd... "

poniedziałek, 23 stycznia 2017

Jestem feministką

Żartuję. Nie jestem feministką, jeśli rozumiemy feminizm jako głośne manifestowanie swoich poglądów w trakcie różnego rodzaju marszów lub protestów, bieganie nago po ulicach i wykrzykiwania haseł typu "RÓWNOŚĆ PŁCI". Ale jeśli rozumiemy feminizm jako próbę kobiet do poszerzenia swoich praw i możliwości, które często są im odbierane tylko ze względu na płeć to tak. Jestem feministką. Ale wolę określać się mianem "Emancypantki XXI wieku". 
Irytują mnie kobiety- feministki, które chcą całkowitej równości płci i wypowiadają się w imieniu wszystkich kobiet. A potem kobiety, które się z feministkami nie zgadzają dziwią się, że niektórzy mężczyźni unikają z nimi relacji, albo kpią z nich. Jeśli kobieta chce iść pracować w kopalni proszę bardzo, ale niech nie mówi, że każda kobieta chciałaby tam pracować.
Emancypacja czy feminizm w tym początkowym znaczeniu były moim zdaniem bardzo dobrymi sprawami. Trzeba zauważyć w jakich czasach takie ruchy powstawały. Przełom XIX i XX wieku to w Polsce był czas licznych wojen i powstań. Kiedy mężczyzna szedł na wojnę i z niej nie wracał kobieta nie miała żadnych możliwości utrzymania siebie i swoich dzieci. Mogła co najwyżej zatrudnić się jako guwernantka albo krawcowa. Ale ile w końcu może być guwernantek i krawcowych w jednym kraju? Zaczęło się od możliwości studiowania i pracy, a skończyło się na prawach wyborczych i możliwości dysponowania własnym majątkiem, czyli możliwością uniezależnienia się finansowego od męża. 
Było to moim zdaniem bardzo dobre, bo jeśli kobieta ma prawa wyborcze, to znaczy, że dopuszcza się ją do spraw politycznych kraju, co z kolei oznacza, że kobieta też może się interesować tym kto rządzi jej krajem. Idąc dalej jest to przestanie traktowania kobiety jak istoty głupiej, nie znającej się na niczym oprócz szycia i grania na fortepianie (są to nawiasem mówiąc piękne zajęcia i sama chciałabym się uczyć tego zamiast udawać, że interesuje mnie trygonometria albo gdzie na świecie hoduje się bydło). Nadal zauważam to, że mężczyźni często mnie ignorują albo wręcz wprost wykluczają z dyskusji, bo stwierdzają, że się nie znam na "takich" rzeczach (pozdrawiam mężczyzn, którzy nie wiedzą co to jest spalony i uważają, że nie warto rozmawiać ze mną o piłce nożnej, bo PRZECIEŻ JESTEM KOBIETĄ, a to taki męski temat).
Uważam, że mężczyźni powinni traktować kobiety w taki sposób, żeby te nie czuły się wykluczone albo uznane za głupie i nudne. Nie podzielam tutaj poglądów feministek, które wyzywają mężczyzn, kiedy ci przepuszczają je w drzwiach albo chcą być wobec nich kulturalni. 
Ja na przykład lubię, kiedy mężczyzna otwiera przede mną drzwi, albo podsuwa mi krzesło, kiedy siadam przy stole. Niestety co raz mniej mężczyzn tak robi. Dlaczego? Nie dlatego, że są chamami i prostakami, tylko dlatego, że wychowują ich feministki. Najpierw matka nie wbije mu do głowy podstawowych zasad dobrego wychowania, a potem usłyszy, że kobieta chce być równa mężczyźnie i "pomaga" jej w tym. A potem spotyka się z różnymi reakcjami ze strony kobiet i jest już totalnie zdezorientowany, bo nie wie jak ma się zachować. 
Zatem kobiety, które nie poczuwają się do bycia feministkami i chcą być dobrze traktowane przez mężczyzn powinny delikatnie przypominać im, że też są istotami myślącymi i mogą znać się na stereotypowych męskich tematach oraz uczyć ich kulturalnego zachowania wobec kobiet. Ja już tak wyedukowałam kilku chłopaków i mężczyzn z mojego otoczenia (czasem pomagali mi w tym mężczyźni już wyedukowani). Na przykład mój znajomy T. nigdy nie przepuszczał mnie w drzwiach, a teraz robi to przy każdej kobiecie, nawet obcej. Wystarczyło, że kiedy docieraliśmy do jakiś drzwi specjalnie zwalniałam, żeby mógł mnie wyprzedzić, a kiedy je otwierał dziękowałam mu i uśmiechałam się. Myślę, że głównie moja wdzięczność i czucie się potrzebnym coś w nim zmieniło.
Zatem wracając do mojego wywodu, jestem Emancypantką XXI wieku, chcę mieć możliwość bycia "Bizneswoman", albo brania udziału w rozmowach o piłce nożnej albo polityce. Ale do pracy do kopalni pójdę chyba tylko za karę :)

"Coś gwiazdami obraca - lecz nie jest to czułość"
-Jacek Dehnel

niedziela, 22 stycznia 2017

Być jak Elsa

Chyba każdy z nas zna bajkę "Kraina lodu". A jeśli nie to trzeba koniecznie nadrobić zaległości! Jest to wspaniała, wykraczająca poza normy bajka, która łamie moim zdaniem wszelkie stereotypy jeśli chodzi o księżniczki. Normalnie to z księżniczkami jest tak, że marzą o księciu  i wielkiej miłości. I takie bajki są też super  (Mała Syrenka, albo Śpiąca Królewna to naprawdę mistrzostwo świata!). Ale w Krainie Lodu jest troszeczkę inaczej.
Głównymi bohaterkami są Anna, typowa disneyowska księżniczka, która marzy o miłości oraz jej starsza siostra Elsa, która ma moc panowania nad śniegiem i lodem (ukrywa to przed swoją siostrą po tym jak w dzieciństwie podczas zabawy niechcący zrobiła jej krzywdę trafiając ją lodem w czoło).
Elsa wykracza po za wszelkie prawa bycia bajkową księżniczką. Nie śpiewa ze zwierzętami ani nie wygląda tęsknie przez okno czekając na księcia. Ona stara się pozbyć wszelkich uczuć, bo ma nadzieję, że wtedy będzie mogła kontrolować swoją moc. Jest chłodna, rozważa i opanowana. Wygląda na dumną i otacza ją lekka aura tajemniczości (przez fakt że cały czas nosi rękawiczki, żeby nie zamrażać wszystkiego czego dotknie).
Anna jest zupełnie inna niż jej siostra, ale na niej skupię się w innym wpisie.
Idąc dalej. Elsa uciekła z pałacu po tym jak Anna zabrała jej jedną z rękawiczek, co z kolei sprawiło, że Elsa była zestresowana i roztrzęsiona po kłótni z siostrą i nie była  w stanie kontrolować swojej mocy. Uciekła i ukryła się w górach, gdzie wybudowała sobie pałac z lodu.
A o co chodzi z tytułem posta? Chodzi o to, że chyba każdy czasem zachowuje się jak Elsa. Ja mam tak dość często, przyznaję. Uciekam wtedy od wszystkich, z nikim nie rozmawiam i unikam wszelkich możliwości kontaktu. I mi to zazwyczaj odpowiada, bo ludzie mnie irytują, nawet moi przyjaciele i rodzina (oni chyba w szczególności) i lubię się czasem odizolować i być sama ze sobą. Mogę wtedy robić wszystko co chciałabym robić, a normalnie nie mogę, bo ludzie zabierają mi czas. Czytam książki, odkrywam nową muzykę, rysuję, piszę. Mogę się schować w moim własnym świecie, gdzie nikt nie ma wstępu i wtedy czuję się szczęśliwa. Ale często pojawiają się takie Anny, które nie rozumieją mojego zachowania i próbują na siłę przyciągnąć mnie z powrotem do ludzi, mimo że ja tego nie chce. A to jest dość ciekawe, bo z jednej strony ludzie mnie ​ wkurzają, ale z drugiej lubię poznawać nowe osoby, szczególnie takie, z którymi łączy mnie wspólna pasja. To jest jedna z moim sprzeczności, których pełen jest każdy człowiek. (olśnienie! Napiszę post o sprzecznościach! Bez kitu ta wena :p)
Anyway, to co chce powiedzieć (napisać) to to, że każdy czasem powinien być jak Elsa. Schować się w swoim własnym świecie i odpocząć w nim. Ważne jest, żeby się tam nie schować na stałe, tylko potraktować go jak oderwanie od rzeczywistości, po to żeby potem do niej wrócić.
A na koniec jeszcze tylko powiem, że UWIELBIAM ELSĘ! To jest jedna z najlepszych i najbarwniejszych postaci Disney'a!

"Sa­mot­ność jest nieza­leżnością, życzyłem jej so­bie i zdo­byłem ją po długich la­tach. Była ona zim­na, o tak, ale była też cicha, praw­dzi­wie cicha i wiel­ka, po­dob­nie jak zim­ne, ciche przes­tworza, po których wędrują gwiazdy. "
-Hermann Hesse

<3 <3 <3

https://youtu.be/5BSY_bsfIvk